W zaledwie jeden dzień petycja Mateusza Demskiego w sprawie OFF Radia Kraków zebrała ponad 18 tysięcy podpisów. Dawno nie widziałum tak szybkiego i licznego zjednoczenia się osób, którym zależy na czymś chyba jednak nie do końca oczywistym (bo obrażającym uczucia technokratów). Reakcja na zastąpienie żywych osób w radiu, przez persony generowane na AI zdaje się, że zmiotła opinie pożytecznych idiotów wyciągających z kapelusza średnio trafione argumenty. Z jednej strony mamy niby obraźliwe porównania do luddystów, którym tak naprawdę należy się całkowita rehabilitacja w oczach opinii publicznej, bo protestowali nie tyle przeciwko nowym technologiom, a pogorszeniu się warunków pracy i jakości produktów. Przecież gdyby zobaczyli Shein, Temu i 10% globalnych emisji pochodzących z szybkiej mody, to pewnie zamiast krosen, trzaskaliby od razu łby kapitalistów. Z drugiej utyskiwania na jakość dziennikarstwa. Dla mnie wiedza, że Gazeta Wyborcza zwolniła dział korekty, to nie powód, by nawoływać do rewolucji AI, a do przywrócenia szacunku do słowa pisanego i regularnych etatów. Zwłaszcza, że słabe teksty i tak przegrywają z krótkimi formami wideo, więc kontentowe wyścigi nie mają sensu. W kontekście radia, które zrodziło się w bólu, niechciane, niekochane przez zarząd i było ciągnięte zajawką kilku-kilkunastu osób, którym chciało się przygotowywać autorskie audycje na dobrym poziomie, takie opinie są bardzo nietrafione.
Ze wszystkich wad takiego zastosowania AI, największą jest chyba zależność od zdania prezesa z politycznego nadania. Protesty w obronie publicznego radia towarzyszą mi w zasadzie większość życia. Pamiętam jak w 2006 roku Duże Pe freestyle’ował na antenie, że “szczwany lis nasłany przez PiS, zabiera nam Bis, dlatego w eter leci ten diss”, czy ponad dekadę później Natalia Zamilska krytykowała ówczesną dyrektorkę Trójki Agnieszkę Kamińską w swoim ostatnim “Pełnym Spektrum” w publicznym eterze. Czy posiadające kilka jabłek Adama redaktorskie tworzywo Alex Szulc zająknie się na temat oporu PSL-u w sprawie związków partnerskich? Chciałubym to usłyszeć.
Publiczne radio wydaje mi się naprawdę wyjątkowym miejscem, jeśli chodzi o możliwość zmiany czyjegoś życia. W 2002 nagrywałum na kasety Interpol z audycji Agnieszki Szydłowskiej w Trójce i Peję ze szczecińskiej listy przebojów prowadzonej przez Przemka Thiele. Napisawszy do Przemka list (nie było wtedy emaili), dostałum zaproszenie do studia, mogłum zobaczyć jak powstaje radio od środka. Pamiętam wyjazd do Warszawy do Jacka Kruczka, żeby puszczać muzykę Anathemy i opowiadać o niej w Mocnych Nocnych. W audycji, gdzie można było usłyszeć po premierze “Untilted” Autechre i “With Teeth” Nine Inch Nails, obok Pixies, Iron Maiden czy Trebuniów-Tutek z Twinkle Brothers. Pokażcie mi drugą taką instytucję tak otwartą na człowieka. To były formatywne doświadczenia, dzięki którym pojawiły się kolejne kroki - blogi, praca przy festiwalach, organizacja imprez, label. Trwające właśnie rekrutacje do uczelnianych rozgłośni potwierdzają, że młodzi dalej potrzebują radia i nie wystarcza im algorytm Spotify.
Temat luddystów jest w ogóle bardzo ciekawy, bo wydaje się, że ich postawa jest dzisiaj niezwykle relewantna. Technologiczny progres przynosi nam pracę dzieci w kopalniach, azjatyckie sweatshopy, epidemię zaburzeń psychicznych i powstawanie społeczeństw kastowych, w zamian dając kolejne modele ekranów do doomscrollingu, paszę w dietach pudełkowych, ubrania rozpadające się w praniu i widoczne pory na twarzach postaci w grach wideo. Nie jest do uczciwa wymiana. Zastanawiam się w tym kontekście czy dlatego najlepszymi występami na niedawnym Unsoundzie nie wydały mi się właśnie dwa koncerty inspirowane postacią Hildergardy z Bingen. W obliczu stagnacji, jaką wprowadziły algorytmy Instagrama na scenie elektronicznej, twardy reset wydaje się być sensownym rozwiązaniem. O samym festiwalu nie będę się rozpisywać, ale te dwa występy to duet Heinali z Yasią oraz premiera koncertowa “Es Pregunty” Tarty Releny.
Do ukraińskiej pary na pewno tu wrócimy, gdy materiał wyjdzie na płycie, bo to był iście elektryzujący koncert, który wspaniale zblendował muzykę dawną z muzyką ludową i dronową, modularną elektroniką. Fascynujące były momenty zarówno gdy syntezator emulował instrumenty dęte, jak i gdy wokalistka zachwycała surowym, przepięknym śpiewem, który na końcu wskrzesił niemalże ducha Lindy Sharrock.
Tarta Relena z kolei jest moją fascynacją od “Fiat Lux” sprzed kilku lat, które było niesamowitą syntezą tradycji śródziemnomorskich, muzyki dawnej i elektroniki. Jest tu więc i Hildegarda von Bingen, i pasztuńska poezja, która nabrała nowego wymiaru po zwycięstwie Talibów w Afganistanie w 2021 roku. Do Hildegardy odnosiła się też Holly Herndon na swoim “Proto”, dając narodziny berlińskiej mikroscenie (m.in. Colin Self czy Lyra Pramuk), czyniąc głos najważniejszym elementem zaawansowanej technologicznie układanki. Wspólny śpiew miał wyzwalać. Wspólny śpiew afgańskich kobiet jest jedyną okazją, by mogły rozmawiać o miłości i pożądaniu. Tarta Relena wyciągają tysiąc lat inspiracji i szukają w nich cykliczności, powtarzających się wzorów, a jednocześnie robią coś, co brzmi jak muzyka z przyszłości. To jest trochę casus bułgarskich chórów ludowych, które trafiając do Japonii, stały się brzmieniem cyberpunku. Wisienką na torcie tych piętrowych odniesień jest to, że Tarta Relena wspólnie z Mariną Herlop wykonują na żywo cover “Making of a Robot” Kenjiego Kawai z pierwszego kinowego Ghost in the Shell, które nie powstałoby oczywiście, gdyby ten nie usłyszał “Pilentce Pee” w wykonaniu Żeńskiego Chóru Wokalnego Bułgarskiej Telewizji Państwowej. I jak tu nie kochać muzyki?
“Es Pregunta” jest w zasadzie kontynuacją poprzedniego albumu. To dalej wielojęzyczna układanka. To dalej przepiękne harmonie wokalne. To dalej olbrzymie emocje i swada, z jaką śpiewają artystki przypominając momentami wielbicielki nie tyle Hildergardy z Bingen, co Rosalii. To dalej bardzo płynne przejścia między tym, co sakralne, a tym co świeckie. Tarta Relena w naprawdę wyjątkowy sposób brzmią jak zespół, który zagina czasoprzestrzeń i jest jednocześnie z wielu miejsc i epok jednocześnie.
Wierzycie w zeitgeist? “Wounded Healer” jest trochę płytą-towarzyszką “Es Pregunty”. Również ma korzenie w basenie morza śródziemnomorskiego, wywodząc się z greckiego mitu o Chironie, ale w swojej chóralnej formie jest już wyraźnie słowiańska, w wykonaniu zderzając punkowego ducha z eksperymentalnymi ciągotami. Podobnie przeszłość staje się tu przyszłością, a rytualność objawia się w głosie, dronach, zestawianiu ze sobą przeciwstawnych faktur. Na styku troski i magii powstaje momentami absolutne piękno. W porównaniu do “Demonologii”, Mala Herba porzuciła w większości elementy mrocznego disco i EBM-u na rzecz wielogatunkowości i wymykania się klasyfikacjom, w czym pomaga też plejada gościń. Resina dogrywa się na wiolonczeli, Soil Troth na lirze korbowej, Aleksandra Słyż na syntezatorze modularnym. Głosu użyczają nie tylko Polki, ale też np. Paula Rebellato z brazylijskiej Rakty. Kolektywność, tak ważna w twórczości Mala Herba, sprawia, że “Wounded Healer” zachwyca swoją głębią, która nie byłaby możliwa do uzyskania w pojedynkę. Płyta jest jednocześnie bardziej tradycyjna i nowoczesna od poprzedniczki i to jest wspaniały paradoks, który sprawia, że warto wracać i szukać wciąż nowych płaszczyzn.
Mateusz Tomczak - Niektóre sekrety powinny pozostać marzeniem
Kto nie lubi rzucać mocnymi opiniami, niech pierwsze rzuci kamień. “Niektóre sekrety powinny pozostać marzeniem” to najlepsza polska popowa płyta od czasu “Dziękuję, nie tańczę” Anny Jurksztowicz. Chwytliwa, ekspresyjna, niezwykle osobista, queerowa w najlepszy możliwy sposób, wykorzystująca musicalowy czy disneyowski rozmach do wyrażenia najbardziej intymnych pragnień. Dawno chyba nikt aż tak bezpośrednio i konkretnie nie mówił o swoich lękach i pożądaniu. Z jednej strony postawiłbym ją jako wzór do naśladowania dla polskiej estrady, z drugiej widzę w niej bratnią duszę “Siblings” Colina Selfa, a jeszcze z trzeciej, te wszystkie amorficzne momenty pięknej hipnagogii sprawiają, że nie jest mi już przykro, że nie słucham Johna Mausa. Ten brzmieniowy dualizm i zawieszenie między piosenkami, a skrzącym się ambientem sprawdza się o tyle znakomicie, że mimo braku wokalu, te nieliczne kawałki instrumentalne niczego nie tracą z potężnego emocjonalnego ładunku, jaki niosą “Niektóre sekrety…”.
HMOT - There Will Come Gentle Rain
“There Will Come Gentle Rain” jest przykładem na odzyskiwanie tożsamości w kontrze do rosyjskiego imperializmu. HMOT zaprosił na płytę m.in. tuwińską wokalistkę Sainkho Namtchylak i kazahskiego artystę Eldara Tagiego, a sam eksploruje swoje korzenie baszkirskie. To pełna tęsknoty i posępności muzyka, gdzieś na skrzyżowaniu folku, nagrań terenowych i akademickich przemyśleń na temat tego, jak można nie tylko sprawić, że nasza wspólna pamięć może przetrwać za pomocą muzyki, ale też pobudzać polityczną wyobraźnię. To płyta romantyczna, w najbardziej szkolnym rozumieniu tego słowa, wypełniona nostalgią i poczuciem zdrady na emigracji. HMOT pisze, że jest o chęci stania się niewidzialnym. Ja mu nie wierzę, wykonał bardzo ważny krok, by umieścić Baszkortostan ponownie na mapie i wytłumaczyć wielu osobom kim jest i skąd pochodzi.
Shovel Dance Collective - The Shovel Dance
Shovel Dance Collective to dziewięcioosobowy zespół bez lidera, który traktuje folk jako żywą, wspólnotową działalność i śpiewa o ludziach pracy. Ich posępność nie ma w sobie niczego z neofolkowego okultyzmu, bo ta niemalże gotycka atmosfera jest odbiciem znoju chłopskiego życia na Wyspach Brytyjskich. Są tu odniesienia zarówno do angielskiego, irlandzkiego, jak i szkockiego folkloru. I sens w tym jest przeogromny, bo pamiętam jak dziś bardzo krótki wywiad mailowy, w zasadzie kwestionariusz, który wysłałum do Stephana O’Malleya. Prosiłum m.in. o wskazanie pierwszego doświadczenia z dronami. Dronowa ikona odpisała jednym słowem: dudy. I tak jak w przypadku wyżej opisanej Tarty Releny, dokonuje się tu czasoprzestrzenne zawirowanie, w którym kilkusetletnie elementy rozpisane na głosy i instrumenty akustyczne o współczesnych brzmieniach stają się piosenkami starożytnymi i współczesnymi jednocześnie.
Wacław Zimpel jest od lat w absolutnym ogniu i zachwyca w zasadzie z każdym kolejnym projektem. Saagara to jego zespół założony wraz z czterema wirtuozami muzyki karnatyckiej, efekt jego wielokrotnych podróży do Bangalore i fascynacji indyjskimi brzmieniami. Ich trzecia płyta zaczyna się od mocnego tanecznego wejścia, zachowując formalny minimalizm, ale zachwycając bogactwem dźwięków i soczystą, porywającą barwą. Do samego końca w zasadzie jesteśmy niesieni bardzo szybkim tempem, choć żadna z kompozycji nie wpada w pułapki muzyki klubowej, przypominając raczej od strony elektronicznej przyspieszone Kosmische. Korzystając z technologicznego doświadczenia Jamesa Holdena (wcześniejszego współpracownika, autora pluginu Humanizer m.in. tłumaczącego znakomicie żywą perkusję na midi) , Zimpel łączy ze sobą dwa światy w sposób tak płynny, że otwiera nowy muzyczny wymiar w swoim dorobku: do mistycznego transu dokładając autentyczną euforię, wspaniale współgrając z naprawdę karkołomnymi momentami partiami skrzypiec i nieustępliwie gęstymi bębnami.
Lechuga Zafiro - Desde los oídos de un sapo
Lechuga Zafiro swoje brzmienie stworzył z nagrań terenowych z Urugwaju, Salwadoru, Chile, Chin, Argentyny i Portugalii. Słuchacie skrajnie eksperymentalnych rytmów klubowych, ale to nie bębny. To ropuchy, świnie i foki. To woda, skały i powietrze. To metal, plastik i szkło. Nagranie fal uderzających o brzeg staje się grime’owym instrumentalem, który poszukuje swojego obiektu 3D na okładkę. Po latach poszukiwań na polu candombe, baile funku czy neoperreo, Lechuga Zafiro odrzuca łatki przypisane do geograficznych punktów i dekonstruuje muzykę taneczną tak dogłębnie, że staje się ona panlatynoską paradą rytmu. Futurystyczną, ale zrodzoną z ziemi. Prawie napisałubym z pracy rąk, ale nie mam żadnej gwarancji, że dźwięk uderzenia o bęben, fizyczny, z odczuwalną wibracją, jest tym, czym się zdaje. Ponad dekada dźwiękowych eksperymentów prowadziła do tego fascynującego momentu, w którym zrodziła się absolutnie nowa tożsamość dźwiękowa.